Jacek Tomczak
(fragm. książki pt. 44 pluton)
Zgubiona 85-tka
W naszym
barwnym podchorążackim życiu zdarzały się różne sytuacje, czasem nie tyle dziwne, co bardziej nieprawdopodobne. Tak
było na przykład z 85 mm armatą dywizyjną wz.44.*
Byliśmy
już chyba na trzecim roku szkoły
oficerskiej i musieliśmy odbyć obowiązkowe (na zaliczenie) nocne strzelanie.
Tym razem z 85 mm armat przeciwpancernych. Późnym popołudniem udaliśmy się do działowni**, gdzie należało przygotować
armaty. Dość szybko doczepiliśmy trzy 85-tki do ciągników artyleryjskich. Były
to stare poradzieckie zis-y. Wrzuciliśmy jeszcze na pakę amunicję i osprzęt, a
sami z bronią, w oporządzeniu i na dodatek z
raportówkami pełnymi notatek, wypełniliśmy szczelnie skrzynię ładunkową
pojazdów. Szkołę opuszczaliśmy, gdy zmierzchało. W kabinach pojazdów obok
kierowców z pododdziału zabezpieczenia siedział d-ca plutonu i dwaj działonowi.
Poligon był niedaleko, toteż w ciągu pół godziny dotarliśmy do stanowisk
ogniowych. Kiedy nad polem ognia zapadła ciemność, przemówiły armaty.
Strzelania
zakończyliśmy po północy, toteż każdy marzył już tylko o wzięciu wieczornej
toalety i łóżku. Stare, metalowe łóżka koszarowe z trójdzielnymi materacami
były czymś do czego powracaliśmy w myślach, podczas pobytu na poligonach i
ćwiczeniach w polu, bo łóżko kojarzyło nam się z odrobiną komfortu w szarzyźnie
żołnierskiej codzienności.
- Odbój – krzyknął Witek Kaczanowski nasz działonowy i
wszyscy jak jeden mąż rzuciliśmy się do działa. Trochę sobie nawzajem przy tym przeszkadzaliśmy ale
chcieliśmy jak najszybciej doczepić armatę do ciągnika, wsiąść na pakę i
zjechać z zajęć, zwłaszcza, że hulający po bezdrożach poligonu wiatr i padający
deszcz dał nam się mocno we znaki.
- Silniki w ruch. Naprzód – usłyszeliśmy głos dowódcy
plutonu Leszka Żbikowskiego i trzy samochody ruszyły w kierunku szkoły.
Jechaliśmy jako ostatni wóz w kolumnie Deszcz siąpił niemiłosiernie, więc ktoś
rzucił, by opuścić połę plandeki.
Po
kilkudziesięciu minutach jazdy ciągniki zatrzymały się przed działownią.
Porucznik Żbikowski przywołał do siebie dowódców działonów.
- Odczepić armaty, wtoczyć do działowni, czyszczenie dział
jutro – przekazał – I kłaść mi to wojsko zaraz spać. Pobudka o szóstej – dodał
i udał się w kierunku bramy.
- Z ciągnika – wydał komendę Łysy.
Technika
opuszczania paki ciągnika artyleryjskiego wyglądała mniej więcej tak: stawiało
się z reguły nogę prawą lub lewą na zaczepionych do haka holowniczego pojazdu
ogonach armaty. Później wystarczyło już tylko drugą nogą sięgnąć podłoża i
sprawa była załatwiona. Siedziałem jako pierwszy z brzegu, więc znaną mi
techniką próbowałem opuścić skrzynię ładunkową zis-a ale nie mogłem stąpnąć na
ogon armaty. Spojrzałem w dół i oniemiałem. Armaty nie było. Ktoś mnie
popędzał, więc wydusiłem z siebie.
- Nie ma 85-tki –
wyszeptałem z obawy, że ktoś postronny może mnie usłyszeć.
- Co, ty p……… -
usłyszałem w odpowiedzi.
- Łysy zgubiliśmy działo – powiedziałem działonowemu, gdy
wysiadł z kabiny ciągnika.
- Jak to możliwe? – zastanawiał się Witek
Kiedy emocje
opadły postanowiliśmy działo odszukać. Ale jak wyjechać z terenu szkoły przez
bramę nie zauważonym przez oficera dyżurnego? A tego chcieliśmy za wszelką cenę
uniknąć. Niezastąpiony
w takich sytuacjach Tadzio Krasicki, który miewał czasem futurystyczne pomysły,
doznał nagle olśnienia
- A, może by tak przez bramę przy kinie OSA – wykrzyknął -
Tylko co z wartownikiem?
Mieliśmy świadomość, że bez wiedzy wartownika nie wyjedziemy
przez bramę. Wtajemniczyć go w cała sprawę też nie mogliśmy, więc
postanowiliśmy to załatwić w inny sposób. Wartę pełnili wówczas żołnierze z
kompanii zabezpieczenia, toteż problemu z tym nie było. Sądzę, że po naszej
zrzutce wartownik z posterunku przy kinie, długo potem wspominał ostatnią przepustkę.
Teraz trzeba
było tylko odnaleźć działo. Martwiliśmy się, czy armata nie odczepiła się na
którejś z ulic Torunia, bo w takim przypadku konsekwencje byłyby trudne do
przewidzenia. Sprawą zainteresowałaby się bez wątpienia milicja, potem WSW***,
a i dla gazet byłaby to nie lada gratka. Łysy pędził opustoszałymi ulicami
miasta jak szalony. Dochodziła druga w nocy, a
my mało, że byliśmy na ,,lewiźnie’’, to na dodatek państwowym środkiem
lokomocji. Armaty nigdzie nie było, więc wjechaliśmy betonową drogą w poligon i
skierowaliśmy się w stronę stanowisk ogniowych. Trudno opisać naszą radość, gdy
oczom ukazała się stojąca na ,,betonce’’ nasza zguba. Doczepiliśmy poczciwą
85-tkę do zis-a i wróciliśmy do szkoły. Tą samą drogą, którą wyjechaliśmy w
poszukiwaniu armaty.
__________________________________________________________________________________________________________
* 85 mm armata wz. 44 – holowana armata przeciwpancerna
konstrukcji radzieckiej
** działownia – pomieszczenie w jednostce wojskowej służące
do przechowywania sprzętu artyleryjskiego
*** WSW - Wewnętrzna Służba Wojskowa, obecnie Żandarmeria
Wojskowa
Jacku Twoja opowieść trzymała mnie w napięciu. Czy to zdarzenie się wydało?
OdpowiedzUsuńTa historia miała wspaniałe zakończenie. Nie wyszła poza pluton. Przetrwała w tajemnicy (jak zresztą wiele innych, które nam się przez cztery lata studiów zdarzyły) prawie 50 lat, bowiem wtedy z tym faktem nie wiązały się żadne konsekwencje. Powiem więcej. O całej historii z armatą nasz dowódca, wówczas porucznik Żbikowski dowiedział się... z książki, którą ofiarowałem mu podczas poprzedniego zjazdu.
UsuńSuper zdarzenie z życia artylerzysty.
OdpowiedzUsuńJacku, niesamowita historia, czekam na dalsze, bo niektórymi opowieściami wstepnie zaraziłeś już nas przy zjazdowym stole w Toruniu.
OdpowiedzUsuńale fajne,uwielbiam takie przygody, tylko nie zrozumiałam co zrobiliście z tym wartownikiem?
OdpowiedzUsuń