Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

23 marca 2020

Z PAMIĘTNIKA PODCHORĄŻEGO 40 PROMOCJI


Jacek Tomczak                                     
(fragm. książki pt. 44 pluton)
                                                                                          
 Zgubiona 85-tka

W naszym barwnym podchorążackim życiu zdarzały się różne sytuacje, czasem nie tyle  dziwne, co bardziej nieprawdopodobne. Tak było na przykład z 85 mm armatą dywizyjną wz.44.*
  
Byliśmy już  chyba na trzecim roku szkoły oficerskiej i musieliśmy odbyć obowiązkowe (na zaliczenie) nocne strzelanie. Tym razem z 85 mm armat przeciwpancernych. Późnym popołudniem udaliśmy się  do działowni**, gdzie należało przygotować armaty. Dość szybko doczepiliśmy trzy 85-tki do ciągników artyleryjskich. Były to stare poradzieckie zis-y. Wrzuciliśmy jeszcze na pakę amunicję i osprzęt, a sami z bronią, w oporządzeniu i na dodatek z  raportówkami pełnymi notatek, wypełniliśmy szczelnie skrzynię ładunkową pojazdów. Szkołę opuszczaliśmy, gdy zmierzchało. W kabinach pojazdów obok kierowców z pododdziału zabezpieczenia siedział d-ca plutonu i dwaj działonowi. Poligon był niedaleko, toteż w ciągu pół godziny dotarliśmy do stanowisk ogniowych. Kiedy nad polem ognia zapadła ciemność, przemówiły armaty.
    
Strzelania zakończyliśmy po północy, toteż każdy marzył już tylko o wzięciu wieczornej toalety i łóżku. Stare, metalowe łóżka koszarowe z trójdzielnymi materacami były czymś do czego powracaliśmy w myślach, podczas pobytu na poligonach i ćwiczeniach w polu, bo łóżko kojarzyło nam się z odrobiną komfortu w szarzyźnie żołnierskiej codzienności.
   
- Odbój – krzyknął Witek Kaczanowski nasz działonowy i wszyscy jak jeden mąż rzuciliśmy się do działa. Trochę sobie nawzajem przy tym przeszkadzaliśmy ale chcieliśmy jak najszybciej doczepić armatę do ciągnika, wsiąść na pakę i zjechać z zajęć, zwłaszcza, że hulający po bezdrożach poligonu wiatr i padający deszcz dał nam się mocno we znaki.
   
- Silniki w ruch. Naprzód – usłyszeliśmy głos dowódcy plutonu Leszka Żbikowskiego i trzy samochody ruszyły w kierunku szkoły. Jechaliśmy jako ostatni wóz w kolumnie Deszcz siąpił niemiłosiernie, więc ktoś rzucił, by opuścić połę plandeki.
   
Po kilkudziesięciu minutach jazdy ciągniki zatrzymały się przed działownią. Porucznik Żbikowski przywołał do siebie dowódców działonów.
   
- Odczepić armaty, wtoczyć do działowni, czyszczenie dział jutro – przekazał – I kłaść mi to wojsko zaraz spać. Pobudka o szóstej – dodał i udał się w kierunku bramy.
- Z ciągnika – wydał komendę Łysy.
   
 Technika opuszczania paki ciągnika artyleryjskiego wyglądała mniej więcej tak: stawiało się z reguły nogę prawą lub lewą na zaczepionych do haka holowniczego pojazdu ogonach armaty. Później wystarczyło już tylko drugą nogą sięgnąć podłoża i sprawa była załatwiona. Siedziałem jako pierwszy z brzegu, więc znaną mi techniką próbowałem opuścić skrzynię ładunkową zis-a ale nie mogłem stąpnąć na ogon armaty. Spojrzałem w dół i oniemiałem. Armaty nie było. Ktoś mnie popędzał, więc wydusiłem z siebie.
   
-   Nie ma 85-tki –  wyszeptałem z obawy, że ktoś postronny może mnie usłyszeć.
-   Co, ty p………  - usłyszałem w odpowiedzi.
-   Łysy zgubiliśmy działo – powiedziałem działonowemu, gdy wysiadł z kabiny ciągnika.                                                                              
-  Jak to możliwe? – zastanawiał się Witek
   
Kiedy emocje opadły postanowiliśmy działo odszukać. Ale jak wyjechać z terenu szkoły przez bramę nie zauważonym przez oficera dyżurnego? A tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Niezastąpiony w takich sytuacjach Tadzio Krasicki, który miewał czasem futurystyczne pomysły, doznał nagle olśnienia
   
- A, może by tak przez bramę przy kinie OSA – wykrzyknął - Tylko co z wartownikiem?
   
Mieliśmy świadomość, że bez wiedzy wartownika nie wyjedziemy przez bramę. Wtajemniczyć go w cała sprawę też nie mogliśmy, więc postanowiliśmy to załatwić w inny sposób. Wartę pełnili wówczas żołnierze z kompanii zabezpieczenia, toteż problemu z tym nie było. Sądzę, że po naszej zrzutce wartownik z posterunku przy kinie, długo potem wspominał  ostatnią przepustkę.
   
Teraz trzeba było tylko odnaleźć działo. Martwiliśmy się, czy armata nie odczepiła się na którejś z ulic Torunia, bo w takim przypadku konsekwencje byłyby trudne do przewidzenia. Sprawą zainteresowałaby się bez wątpienia milicja, potem WSW***, a i dla gazet byłaby to nie lada gratka. Łysy pędził opustoszałymi ulicami miasta jak szalony. Dochodziła druga w nocy, a  my mało, że byliśmy na ,,lewiźnie’’, to na dodatek państwowym środkiem lokomocji. Armaty nigdzie nie było, więc wjechaliśmy betonową drogą w poligon i skierowaliśmy się w stronę stanowisk ogniowych. Trudno opisać naszą radość, gdy oczom ukazała się stojąca na ,,betonce’’ nasza zguba. Doczepiliśmy poczciwą 85-tkę do zis-a i wróciliśmy do szkoły. Tą samą drogą, którą wyjechaliśmy w poszukiwaniu armaty.
   


Długo potem zastanawialiśmy się jak mogło dojść do takiej sytuacji. Możliwe, że podczas zaczepiania działa do pojazdu, któryś z podchorążych nie zabezpieczył haka holowniczego specjalną zawleczką tzw. agrafką i armata się wypięła. Dziwne tylko, że kierowca ciągnika nie wyczuł braku holowanego działa. My, zaś po opuszczeniu poły plandeki, też straciliśmy kontrolę nad armatą.
                                                                           





                 
__________________________________________________________________________________________________________
* 85 mm armata wz. 44 – holowana armata przeciwpancerna konstrukcji radzieckiej
** działownia – pomieszczenie w jednostce wojskowej służące do przechowywania sprzętu artyleryjskiego
*** WSW - Wewnętrzna Służba Wojskowa, obecnie Żandarmeria Wojskowa



5 komentarzy:

  1. Jacku Twoja opowieść trzymała mnie w napięciu. Czy to zdarzenie się wydało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jacek Tomczak23 marca 2020 20:01

      Ta historia miała wspaniałe zakończenie. Nie wyszła poza pluton. Przetrwała w tajemnicy (jak zresztą wiele innych, które nam się przez cztery lata studiów zdarzyły) prawie 50 lat, bowiem wtedy z tym faktem nie wiązały się żadne konsekwencje. Powiem więcej. O całej historii z armatą nasz dowódca, wówczas porucznik Żbikowski dowiedział się... z książki, którą ofiarowałem mu podczas poprzedniego zjazdu.

      Usuń
  2. Super zdarzenie z życia artylerzysty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jacku, niesamowita historia, czekam na dalsze, bo niektórymi opowieściami wstepnie zaraziłeś już nas przy zjazdowym stole w Toruniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. ale fajne,uwielbiam takie przygody, tylko nie zrozumiałam co zrobiliście z tym wartownikiem?

    OdpowiedzUsuń