Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

30 marca 2020

Z PAMIĘTNIKA PODCHORĄŻEGO 40 PROMOCJI

Osiągnięcia sportowe Podchorążych 40 Promocji


Sport na uczelni.


Przez okres studiów po każdym semestrze jako przedmiot należało zaliczyć zajęcia ze szkolenia fizycznego. Dodatkowo w czasie popołudniowym usportowieni koledzy uczestniczyli w treningach sekcji sportowych. Głównym celem tych treningów było przygotowanie się do corocznej Spartakiady Uczelni Wojskowych. Spartakiady te odbywały się raz w roku na terenie innej uczelni wojskowej. Podchorążowie z Wojskowej Akademii Technicznej i Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych byli niepokonani w tych zawodach. W grach zespołowych nigdy nie udało się stanąć na podium artylerzystom z Torunia. 


Drużyna koszykówki.

Szef Katedry Wychowania Fizycznego Pułkownik Bosak postanowił to zmienić. Zatrudnił trenera do Sekcji Koszykówki, został nim mgr Medard Bogucki ur 15.02.1938 r. były reprezentant Polski. Zawodnik AZS Toruń. Grał w słynnej drużynie “ Twardych Pierników”. Wielokrotnych Mistrzów Polskich. Obejmując stanowisko trenera drużyny koszykówki trener Bogucki, na naradzie przed treningiem przedstawił cel jaki stoi przed nami. Za rok na spartakiadzie szkół oficerskich w Dęblinie mamy zdobyć medal. Trener Medard zmienił całkowicie charakter drużyny. Nastąpiła koszykarska rewolucja. Drużyna została odmłodzona na wszystkie roczniki. Treningi przeniesiono do Toruńskiego Pałacu Sportu. Drużyna została zgłoszona do rozgrywek Ligi Okręgowej. Dzięki tym trafnym decyzjom trenera, drużyna skonsolidowała się i stanowiła zgrany kolektyw. Szczyt formy nastąpić miał na spartakiadzie. 

Obóz przygotowawczy sportowców

Komenda Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii zorganizowała letnie strzelania egzaminacyjne na Poligonie w Orzyszu. Jednocześnie sportowcy mogli przygotować się lepiej do spartakiady. Nad jeziorem urządzono obóz reprezentantów uczelni, tam codziennie kiedy koledzy ćwiczyli na poligonie. Poszczególne drużyny sportowe trenowały na obiektach sportowych Komendy Poligonu. Po południu był czas rekreacyjny na plaży Jeziora Orzysz.

Wielki sukces drużyny koszykówki.

Spartakiada Wyższych Szkół Oficerskich w Dęblinie odbyła się w dniach 15 do 20 lipca 1973. Dla drużyny koszykówki rozpoczęła się od szczęśliwego losowania. Wylosowaliśmy, jak się okazało później, najsłabszą grupę. Wygrana grupy dawała nam walkę o finał. W półfinale przegraliśmy jednym koszem z późniejszym złotym medalistą WSO Wojsk Pancernych z Poznania. W walce o brązowy medal pokonaliśmy bez problemów drużynę WSO Wojsk Inżynieryjnych z Wrocławia 28 punktami. W tym sukcesie “twardych artylerzystów” z Torunia z naszej promocji brali udział kapitan drużyny Tadeusz Chorbot i Zygmunt Kirszewski.

Wspomnienia kapitana drużyny – skrzydłowego, Tadeusza Chorbota

Moja przygoda ze sportem rozpoczęła się jeszcze w Liceum Ogólnokształcącym. Grałem w reprezentacji szkoły w piłce siatkowej ze Zbyszkiem Lubiejewskim. Późniejszym złotym medalistą na Olimpiadzie w Meksyku. Jednak bardziej ciągnęło mnie do koszykówki. Po zdaniu egzaminu na uczelnię nadarzyła się okazja spełnić swoje marzenia.  Koszykówka  w naszej szkole była jednym z najbardziej popularnych sportów. Już na pierwszym roku studiów zacząłem treningi w drużynie koszykówki. Pod koniec trzeciego roku kiedy trenerem został Medard Bogucki wybrał mnie na kapitana drużyny. Pełniłem obowiązki kapitana i jednocześnie kierownika zespołu. Dałem radę. Szef Katedry Wychowania Fizycznego po ukończeniu studiów przedstawił mi propozycję pozostania na uczelni i pełnienia funkcji instruktora wychowania fizycznego odpowiedzialnego za sekcję koszykówki.

Wspomnienia obrotowego drużyny - Zygmunta Kirszewskiego.

W naszej drużynie obrotowym był Zygmunt Kirszewski. To najwyższy i dobrze zbudowany jak na koszykarza zawodnik. Ciężko było go zatrzymać. Zdobywał dużo punktów. Zygmunt wspomina jak nas pancerniacy rozpracowali. Przed rozpoczęciem spartakiady ci co wcześniej przyjechali mogli trenować na obiektach zawodów. Pancerniacy zaproponowali nam sparing, przegrali go dużą ilością punktów. Dzięki temu odkryli nasz styl gry. Za to miał do nas pretensję nasz trener, który przyjechał na spartakiadę w dniu otwarcia. Pancerniacy wykorzystali to w półfinale i wygrali z nami. 

Spartakiada w Dęblinie z humorem.

Podczas trwania zawodów na spartakiadzie do południa i po południu, był też czas na rozrywkę. Po kolacji spotkaliśmy się na koncertach w Amfiteatrze Uczelni Lotników. Drużyna koszykówki miała następnego dnia walczyć o brązowy medal. Artylerzyści wyjątkowo rozbawieni super muzyką,tańczyli radośnie i tworzyli węża w rytm fajnych nutek. Niespodziewanie na koncert przyszedł trener drużyny koszykówki Medard Bogucki, kiedy zauważył szalejących po amfiteatrze swoich zawodników, bardzo był zdenerwowany z tego powodu. Natychmiast przerwał tą zabawę. Przekazał mi, abym zarządził naradę drużyny, nie obeszło się bez reprymendy. Ta wieczorna narada bardzo nas zmobilizowała. Wygraliśmy wysoko. Brawo trenerze.

Tadeusz Chorbot               




29 marca 2020

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #3

JEDZIEMY DO RUD

Wrzesień 2013


            Osiedlając się tutaj, nie przypuszczałem, że jest tyle ciekawych rzeczy do poznania i zobaczenia. Subregion Zachodni Województwa Ślaskiego oferuje wiele miłośnikom historii i podróży. Z ciekawostek na zachętę wspomnę, że w pałacu w Krzyżanowicach, przy granicy z Czechami, gościli Ludwig van Beethoven i Franciszek Liszt.

Musimy sprawdzić, jak tylko minie zaraza, czy ten interes z przejażdżkami kolejką funkcjonuje.

             Jedziemy do Rud (w opisach turystycznych też jako Rudy Raciborskie), bo wyczytaliśmy tu i ówdzie, że warto. Tamże, pamiętacie Kuźnię Raciborską, był lata temu olbrzymi pożar lasów. Pojechaliśmy bez jakiegoś wcześniejszego przygotowania, ale głównie chodziło nam o pocysterski zespół klasztorny z pałacem opata (a jakże!) plus muzeum-stację z lokomotywownią kolejki wąskotorowej. I nie zawiedliśmy się. Zastaliśmy odbudowany ze zniszczeń wojennych zadbany obiekt. W środku piękna cegła, trochę zachowanych oryginalnych wykuszy. Klasztor został założony przez cystersów w 1258 roku z fundacji księcia opolskiego Władysława. W trakcie wiekowych przeobrażeń przybrał barokowy wystrój. Cystersi ze swoją dewizą ora et labora* pozytywnie przyczynili się do rozwoju kultury materialnej i duchowej tego regionu. 
              Niestety, 80 % wyposażenia klasztoru i pałacu opata poszło z dymem w 1945 roku. Zwycięska Armia Czerwona strzelała z czołgów do wieży kościoła... To, jak było i jak mogło być teraz, pokazują porozbijane fragmenty portali w muzeum.

Zespół poklasztorny i pałac opata.

             Samo muzeum było zresztą niedostępne, bo trafiliśmy na piknik z okazji 90-lecia Polskiego Związku Łowieckiego. Już myśleliśmy o jakimś posiłku, a tutaj niespodzianka! Bogaty myśliwski poczęstunek był gratis. Ula i ja cieszyliśmy się jak dzieci. Na koniec nie odmówiliśmy sobie przejażdżki kolejką. Jak będą pieniądze, a wcześniej projekt zainteresowanych gmin i miast zostanie zaakceptowany, i Unia dorzuci kasy, to będzie można z tychże Rud jeździć aż do Gliwic! I pomyśleć, że przecież to było kiedyś i funkcjonowało, a teraz mozolnie trzeba odbudowywać... To było wczoraj, a dzisiaj wiadomość, że w Białymstoku spłonęła wieża kościoła, a do wnętrza dostały się tysiące litrów wody. A więc dewastacja, niestety.


Dziczyzna.


Mała lokomotywa spalinowa rudzkiej wąskotorówki.

             Na koniec refleksja natury ogólnej. A gdyby tak gasić zabytki i mieszkania nie wodą czy pianą, ale mgłą wodną? Jest taka firma w Suchedniowie. Mają patent na to i urządzenia. Widziałem ich w akcji. I wiem, że interesują się tym firmy zagraniczne. Chyba jest jakieś lobby strażackie z tą wodą i pianą, że nie można tego złamać. "Moje" wojsko też ma swoje systemy gaśnicze. Pomyśleć warto jednak co się dzieje z mieszkaniem objętym pożarem. Straż, owszem, ugasi, ale zaleje wodą i pianą wszystko dokładnie...

W Rybniku,  po drodze do tychże Rud,  na rondzie muszą być ryby...

Postscriptum:

W Rudach i okolicach bywaliśmy jeszcze parę razy i jak odkopię stosowne ilustracje, to w kolejnych podróżach doń powrócę. Pałace i zamki, które często miały piastowskie początki, potem niemieckich, węgierskich czy czeskich właścicieli. I jeszcze jedno, postanowiłem ten cykl Podróże Kształcą jakoś ponumerować, więc będzie na razie #1, #2 etc.
*Ora et labora - (łac.) módl się i pracuj.


Marek Mars

25 marca 2020

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #2


WSPOMNIENIE Z PODRÓŻY - LATO 2013

          Polska, jaką widzieliśmy z Ulą tego lata, wypiękniała w wielu aspektach, zbrzydła też na wyraźne życzenie nuworyszy, jest bogatsza, zmieniła się. Bywałem dawniej przelotnie na Ziemiach Przydzielonych ("Ziemie Odzyskane" - tego terminu używano przez lata, tak wkładano nam do głowy na lekcjach historii - a jak jest teraz? Czy historia jeszcze obchodzi przeciętnego turystę?), ale niezbyt zanurzałem się w ich istotę zawiłości społeczno-politycznych, bo byłem zbyt młody, nie czułem tego, tak jak teraz, jak przetoczył się walec historii po tych ziemiach i jak zmienił się do tych ziem stosunek ludzi, którzy przecież tutaj w większosci nie przybyli z własnej woli. Jadąc z Bielska-Białej w Żorach już jesteśmy na nowej autostradzie A-1 (do granicy czeskiej jeszcze nie zrobiona a na północ jadąc kończy się przy lotnisku w Pyrzowicach, ale przecież w końcu będzie!) do Gliwic i tam na zachód płatną A-4. Z autostrady niewiele widać, ale dodatkowe drogowskazy informują o ciekawostkach w pobliżu.

          Jeszcze niedoszlifowaną A-18 docieramy na Łużyce po polskiej stronie i dojeżdzamy do Buczyn koło Łęknicy. Były kapitan, uzbrojeniowiec, absolwent WAT, jakiś czas temu sprowadził z okolicy osiem chat łużyckich z wyposażeniem i otworzył skansen. Jest tam nawet muzeum, w którym są  dokumenty, przedmioty i ciekawe pamiątki po mieszkańcach tychże chat, którzy byli w owym paskudnym czasie potraktowani jako wrogi niemiecki żywioł, więc wypędzono ich.


Łużycki budynek gospodarczy.

Zadbano o szczegóły...


Jedna z mieszkalnych chat.

          Jedziemy do Łęknicy i potem pieszo na drugi brzeg Nysy Łużyckiej do Bad Muskau (Mużakov). Park Mużakowski jest wart obejrzenia. Jest to założenie parkowo-pałacowe wpisane na listę UNESCO. Jedna trzecia jego powierzchni leży teraz po niemieckiej stronie, a tam jest pięknie odrestaurowany pałac i cały zespół zabudowań dworskich, w których ulokowano przybytki typu restauracje i galerie. Tam spotkaliśmy pięknie teraz kwitnące okazy kaliny omszonej i inne ciekawe drzewa i krzewy. Sprawdziliśmy jak to wygląda po polskiej stronie. Od niedawna coś się robi. Zapuszczony park powoli odzyskuje urok.


Piekna kalina omszona przed budynkiem folwarcznym w Bad Muskau.

Pałac w Bad Muskau od strony jeziorka.


Pałac otacza pięknie utrzymany park.

         Następnego dnia wybraliśmy się na spacer 10-kilometrową nową  ścieżką dydaktyczą, w pobliżu dawnej kopalni Babina (geopark), prowadzącą pośród jeziorek pokopalnianych na Łuku Mużakowa. Do 1973 roku wydobywano tam węgiel brunatny. Zakwaszenie niektórych jeziorek jest duże, więc nie ma tam życia, za to mienią się kolorami - czerwień, brąz, szafir, szmaragd... W zależności od oświetlenia czarują widza paletą kolorów. Też jest to warte zobaczenia. Ścieżka powstała w zeszłym roku. Wszystkich jeziorek jest podobno ponad 100, ale te kilkanaście łatwo jest teraz zobaczyć.







           Po drodze do Szczecina spoglądamy na odnowione kościoły, oglądamy ruiny średniowiecznej szubienicy w Trzebielu i ogołocony zamek. Pytając o drogę do tegoż zamku miejcowi wyrywają się żeby ostrzec Ulę przed zakupem tegoż, bo ma zabagnioną hipotekę... Wzięli nas widać za potencjalnych kupców. Wreszcie nawiedzamy mojego przyjaciela a sam Szczecin jest w wirze oczekiwań na wielkie żaglowce, których finał bałtyckich regat jest znów po kilku latach przy Wałach Chrobrego. Przez kilka dni oglądamy żaglowce, paradę załóg, chodzimy na koncerty. Są załogi szkolne marynarki wojennej z Meksyku, Brazylii, Rosji...
















            Przejeżdżamy na na niemiecką stronę. Porównujemy polskie i niemieckie gospodarowanie: jedziemy polnymi wyasfaltowanymi drogami, kombajny pracują wokół, kosztujemy mirabelek w różnych kolorach i smakach, niektóre obsadzenia polnych dróg są jeszcze sprzed wojny. W miasteczku Krackow zatrzymujemy się na kawę, piwo i lody. Gdy przychodzi do płacenia, to nasze zdziwienie, że można tylko gotówką, a kelnerka poinformowała też, że bankomat jest dopiero w pobliskim większym mieście... Granica już nie dzieli jak ongiś, ale różnice są. Niemcy robią zakupy raz w tygodniu w większym sklepie. Nie ma we wsiach niemal całodobowych spożywczych czy marketów typu szwarc-mydło i powidło. Niemiec z Getyngi, którego poznałem u sasiadów po naszym powrocie, powiedział, że on właśnie dlatego Polskę lubi, że może kupić sznapsa w każdej większej wsi, o przygranicznych nie wspominajac.


          Przyjaciel zabrał nas na wycieczkę po przygranicznym Pomorzu. Na pierwszy ogień poszedł Krzywy Las w Nowym Czarnowie przy elektrowni Dolna Odra. Ewenement jeśli chodzi o drzewa szpilkowe a konkretnie sosny. Pytania, dlaczego tak powyginane, a właściwie domysły, są w internecie i w literaturze, warto jednak samemu to zobaczyć. Potem dalej na południe i przy granicy odwiedzamy Czachów (Zachow) koło Cedyni a tam mały, niepozorny stary kościółek, w którym niedawno odkryto rysunki/malunki jakiegoś prymitywisty (pierwsze skojarzenie z naszym Nikiforem). I też się profesorstwo od historii i sztuki zastanawia co autor miał na myśli... W tymże Czachowie zachował się duży fragment wieży (do krótkiego powojnia była tam jeszcze latarnia elektryczna) wskazującej samolotom pasażerskim trasę z Berlina do Królewca. To był cały system wież co 20-30 km. Bogate panie latały do niemieckich metropolii a junkrowie załatwiali interesy... Jakoś się opłacało przewoźnikowi...



Kto je tak powyginał?



Odkryte rysunki.


Kościół w Czachowie.

Jedna z pozostałych wież nawigacyjnych.

Wypadło komuś ze sterowca?

           Opuszczamy gościnny dom mojego przyjaciela Ziemowita i kierujemy się na Stargard Szczeciński. Tam pauza żeby zobaczyć Stare Miasto i katedrę. Zawsze tylko przejeżdżałem tędy a teraz zobaczyłem to, czego tak nie lubię w Głogowie (też piękna katedra w odbudowie) - te zrujnowane zabytki i fragment starówki "niby odbudowanej", a jeszcze teraz - to już moje podwórko - duże koszary artylerii opuszczone - komu to przeszkadzało?. To samo jest w Legnicy i innych miastach. W Stargardzie Szczecińskim zamiast starych kamienic bloki mieszkalne, dobrze, że nie wieżowce. Piękna katedra odradza się z pożogi. Robią na nas wrażenie zewnętrzne dekoracje z kolorowej cegły. Ula potrafi zachwycić się architektonicznym szczegółem, ba, nawet wpada z różnych powodów estetycznych w sui generis harcerską ekstazę... Stoi przewodnik i tłumaczy po niemiecku starszym turystom co takiego złego zrobiła radziecka artyleria, ale może powinien położyć raczej nacisk na to, że zło zaczęło się w 1933 roku kiedy to demokratycznie wybrano ambitnego złotoustego przywódcę partii z wąsikiem na kanclerza... Nie zrobiłoby to chyba jednak wrażenia, bo co obiecał, to przecież przez pierwsze lata zrobił: gospodarka ruszyła z kopyta, a proces eliminacji z życia tych innych był stopniowy, nie wszyscy to nawet zauważyli albo nie chcieli, bo rozumowali, że jakieś koszty postępu muszą być, a ponadto wręcz zakochanych w nim w Niemczech nie brakowało. Może akurat tych ostatnich by nawet trochę potępili... A po drodze zrujnowane pałace – jakie mogłyby być piękne gdyby dotrwały do naszych czasów.

           Wreszcie jesteśmy w Tucznie. Tutaj poza spotkaniem z moim wnukiem, pokazuję Uli odrestaurowany zamek von Wedel'ów/Tuczyńskich, kościół z interesującym barokowym wystrojem i zabytkowy młyn wodny. Robimy też wypad nad Drawę gdzie kilkunastoletni chłopak pokazuje nam elektrownię wodną w Kamienicy koło Głuska – pracują tam do dzisiaj generatory firmy AEG (jeszcze sprzed wojny). A w Mierzęcinie oglądamy folwark, pałac i ogród rodziny von Waldow, teraz w posiadaniu kogoś z Poznania. Z gościnnego Tuczna kierujemy się na Głogów. Po drodze w Skwierzynie wspinamy się na wzgórze przy drodze żeby zobaczyć kirkut. Tylko tyle zostało po tamtejszej społeczności. Dobrze zachowane macewy wskazują, że byli to Żydzi pod dużym wpływem niemieckiego protestantyzmu: symbole lwa, oka opatrzności, księgi, motywy roślinne. Byłoby tego więcej gdyby nie, jak zwykle, planowa dewastacja i wywóz cennych granitów, zwłaszcza za zezwoleniem naszych władz w latach 60-tych i 70-tych plus indywidualna grabież. A propos: niedawno widziałem zdjęcia tak zwanych brusków, czyli dużych ostrzałek do kos i noży z podsandomierskich wsi zrobionych z piaskowca; nawet nikt nie zadał sobie trudu żeby zatrzeć hebrajskie napisy. W samej sandomierskiej katedrze też mamy niezłe curiosum: obrazy dość znanego malarza przedstawiające upuszczanie krwi polskim dzieciom przez Żydów na macę. Teraz od kilku lat są wstydliwie zakryte pod pozorem renowacji...


Wiadomo.



Zwracają uwagę motywy lwa klepsydry i inne, co dowodzi, że skwierzyńska społeczność żydowska była pod wpływem ewangelików i zapewne dobrze wykształcona.


Stargard też zachwyca:





           Przy drodze przez Świebodzin zatrzymujemy się żeby zobaczyć pomnik Chrystusa Króla. Wysokość robi wrażenie, wykonanie już nie. W Kotli koło Głogowa gościmy u przyjaciółek Uli. Poznajemy właścicieli ponad 500-hektarowego gospodarstwa, „uczestniczymy” w żniwach towarzyszac synowi właściciela w klimatyzowanej kabinie olbrzymiego kombajnu. Oglądamy pałac byłych właścicieli większości tutejszych ziem. Wiele zabudowań po Niemcach przetrwało do dzisiaj w niezłej kondycji, chociaż niektóre przeróbki i upiększenia budzą niesmak. Nie tylko przeszłość żydowska była deptana. Na miejscowym  cmentarzu w jego ewangelickiej części po wojnie, po osiedleniu się Polaków z Kresów, po „usunięciu” nagrobków zbudowano tor do małych wyścigów motocyklowych – do dzisiaj widać zarys ronda... Jakiś czas temu nastapiło jakieś cudowne oświecenie społeczeństwa i miejscowych władz, bo ogrodzono trzy czy cztery nagrobki dawnych tutejszych ewangelików i dodano napis z apelem władz o poszanowanie tego miejsca.


          W pobliskich Grochowicach znajdujemy dom z odpowiednia tablicą, w którym krótko mieszkał Edward Stachura.

Tutaj mieszkał, pracował i pisał Edard Stachura.

          Wracamy, a po drodze Legnica, która przez tyle lat była Małą Moskwą. Oprócz pięknego odrestaurowanego zamku jest sporo zachowanych świątyń i budynków z czasów polsko-śląsko-niemieckiej świetności grodu. Skupiamy się na byłych koszarach radzieckich i pięknych willach poniemieckich, w których mieszkali wyżsi oficerowie. Zapewniam, że jest co podziwiać. Prawie dwa tygodnie naszej podróży minęły szybko. Zobaczyliśmy tylko wycinek terażniejszości Ziem Przydzielonych. Były to niekiedy konstatacje w rodzaju sic transit gloria mundi. Nie zatrzymano pewnych procesów dewastacyjnych w niedalekiej przeszłości, tak jak teraz nie zatrzyma się dokonujących się przeobrażeń architektury i krajobrazu, które nie zawsze są zgodne z moim/naszym odczuciem estetyki. Legnica jest po prostu warta odwiedzenia.







Piękne detale na willach i pałacach w Legnicy.

Głogowska katedra.

Marek Mars

P.S. Dzisiaj było trochę więcej do poczytania, więc przeniosłem się i ja wyobraźnią na polsko-niemieckie pogranicze, ale zapewniam, że w przyszłości kolorowych ilustracji nie zabraknie. I zgodnie z obietnicą dodałem obrazki. Jeśli macie cierpliwość, to oglądajcie.