Jacek Tomczak
fragm. książki 44
pluton
Salwa na cześć dowódcy dywizjonu i jaja
Fiurego
Nie obyło się
też bez psikusów, które ubarwiały monotonię koszarowego życia. W któryś
jesienny dzień, wróciliśmy ze strzelań na toruńskim poligonie. Siedziałem w
sali sypialnej wpatrzony nie wiem, dlaczego w padający za oknem deszcz.
Większość moich kolegów zaległa w łóżkach, zmęczona całodziennym pobytem na
poligonie. Na placu apelowym wciąż przybywało kałuż. W pewnej chwili
skierowałem wzrok na stojące przed budynkiem koszar historyczne egzemplarze.
Były to dwa stare działa piechoty z okresu II wojny światowej, pozbawione zamka
i przyrządów celowniczych. Były niezdatne do strzelania.
- A może byśmy tak sobie postrzelali – pomyślałem głośno i
od razu kilku kolegów poderwało się z łóżek.
Trzeba
nadmienić, że po każdorazowym strzelaniu artyleryjskim ze 122 mm haubic* w
zasobach podchorążych pozostawały woreczki prochu. W zależności od ładunku na
jakim strzelano, amunicyjni dodawali lub ujmowali określoną ilość woreczków. Proch
ten w postaci lasek powinniśmy każdorazowo zdać po strzelaniu do magazynu, ale
różnie z tym bywało. W końcu ktoś
podchwycił pomysł strzelania i zaraz zrodził się plan oddania salwy z działa
stojącego przed dywizjonem podchorążych. Jedna ekipa przygotowała ładunki
prochowe, inni wzięli się za robienie lontu ze sznura. Kiedy wszystko było
gotowe włożyliśmy woreczki do lufy. Połączyliśmy je z lontem, a sznur
przeciągnęliśmy przez okno do sali (byliśmy zakwaterowani wówczas na parterze budynku).
Ładunek
prochowy był tak dobrany, że co najwyżej mógł jedynie eksplodować w postaci
pióropuszu dymu nie wyrządzając szkody zabytkowemu działu. Po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma nikogo,
odpaliliśmy ładunek. Tak, jak oczekiwaliśmy proch błyskawicznie spalił się a
jedynym śladem jaki pozostał po strzale był osad w lufie. Niestety, nasze
działania nie uszły uwadze dowódcy dyonu**. Ppłk Laryś w momencie oddania strzału, wyszedł akurat z
budynku stając się mimowolnie świadkiem zdarzenia.. No i wybuchła afera!
Co prawda
spodziewaliśmy się z tego tytułu większego ,,piekiełka’’ ale skończyło się na
ściągnięciu do szkoły naszego dowódcy baterii i zapowiedzi ukaraniu winnych. Z
tym ukaraniem też była historia, bowiem nikt się personalnie do tego nie
przyznał a całość winy wzięliśmy na siebie wszyscy. Przysięgaliśmy przy tym, że
była to salwa na cześć naszego dowódcy dyonu. Co prawda nikt nam w to nie
uwierzył ale złagodziliśmy nieco gniew przełożonych. W końcu i oni przymknęli
na ten występek oko. Jedyną konsekwencją z tego tytułu było później drobiazgowe
rozliczanie przez szkolnych magazynierów amunicji woreczków z prochem.
Żartowaliśmy
też z samych siebie. Tak było np. w przypadku Jurka Gila, którego ochrzciliśmy
,,Fiurym’’. Tę ksywę nadał mu Leszek Dryjański, bowiem nazwisko Gil kojarzyło
mu się z ptakiem, a jak ptak to musi… znosić jaja. I tak każdorazowo, gdy na
stołówce podawano do posiłku jaja, Jurek znajdował je wieczorem w… swoim łóżku.
Najczęściej były to jaja gotowane na twardo, ale zdarzało się, że któryś z nas wymienił
je w kuchni na świeże i wtedy był ambaras, bo Jerzy kładąc się do snu zgniatał
je na miazgę. My mieliśmy z tego labę a on musiał prać prześcieradło i poszwę.
Potem już, gdy do kolacji podano jaja, Fiury każdorazowo sprawdzał przed snem
czy ktoś mu ich znów nie podrzucił.
__________________________________________________________________________________________
* haubica – działo kalibru 75
mm wzwyż o małej prędkości początkowej pocisku
** dyon - dywizjon
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz