Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

15 czerwca 2020

SALWA i JAJA


                                                                    
Jacek Tomczak
fragm. książki  44 pluton                    

Salwa na cześć dowódcy dywizjonu i jaja Fiurego
 
       Nie obyło się też bez psikusów, które ubarwiały monotonię koszarowego życia. W któryś jesienny dzień, wróciliśmy ze strzelań na toruńskim poligonie. Siedziałem w sali sypialnej wpatrzony nie wiem, dlaczego w padający za oknem deszcz. Większość moich kolegów zaległa w łóżkach, zmęczona całodziennym pobytem na poligonie. Na placu apelowym wciąż przybywało kałuż. W pewnej chwili skierowałem wzrok na stojące przed budynkiem koszar historyczne egzemplarze. Były to dwa stare działa piechoty z okresu II wojny światowej, pozbawione zamka i przyrządów celowniczych. Były niezdatne do strzelania.
- A może byśmy tak sobie postrzelali – pomyślałem głośno i od razu kilku kolegów poderwało się z łóżek.

       Trzeba nadmienić, że po każdorazowym strzelaniu artyleryjskim ze 122 mm haubic* w zasobach podchorążych pozostawały woreczki prochu. W zależności od ładunku na jakim strzelano, amunicyjni dodawali lub ujmowali określoną ilość woreczków. Proch ten w postaci lasek powinniśmy każdorazowo zdać po strzelaniu do magazynu, ale różnie z tym bywało.  W końcu ktoś podchwycił pomysł strzelania i zaraz zrodził się plan oddania salwy z działa stojącego przed dywizjonem podchorążych. Jedna ekipa przygotowała ładunki prochowe, inni wzięli się za robienie lontu ze sznura. Kiedy wszystko było gotowe włożyliśmy woreczki do lufy. Połączyliśmy je z lontem, a sznur przeciągnęliśmy przez okno do sali (byliśmy zakwaterowani wówczas na parterze budynku).

       Ładunek prochowy był tak dobrany, że co najwyżej mógł jedynie eksplodować w postaci pióropuszu dymu nie wyrządzając szkody zabytkowemu działu.  Po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma nikogo, odpaliliśmy ładunek. Tak, jak oczekiwaliśmy proch błyskawicznie spalił się a jedynym śladem jaki pozostał po strzale był osad w lufie. Niestety, nasze działania nie uszły uwadze dowódcy dyonu**. Ppłk Laryś  w momencie oddania strzału, wyszedł akurat z budynku stając się mimowolnie świadkiem zdarzenia.. No i wybuchła afera!

       Co prawda spodziewaliśmy się z tego tytułu większego ,,piekiełka’’ ale skończyło się na ściągnięciu do szkoły naszego dowódcy baterii i zapowiedzi ukaraniu winnych. Z tym ukaraniem też była historia, bowiem nikt się personalnie do tego nie przyznał a całość winy wzięliśmy na siebie wszyscy. Przysięgaliśmy przy tym, że była to salwa na cześć naszego dowódcy dyonu. Co prawda nikt nam w to nie uwierzył ale złagodziliśmy nieco gniew przełożonych. W końcu i oni przymknęli na ten występek oko. Jedyną konsekwencją z tego tytułu było później drobiazgowe rozliczanie przez szkolnych magazynierów amunicji woreczków z prochem.

        Żartowaliśmy też z samych siebie. Tak było np. w przypadku Jurka Gila, którego ochrzciliśmy ,,Fiurym’’. Tę ksywę nadał mu Leszek Dryjański, bowiem nazwisko Gil kojarzyło mu się z ptakiem, a jak ptak to musi… znosić jaja. I tak każdorazowo, gdy na stołówce podawano do posiłku jaja, Jurek znajdował je wieczorem w… swoim łóżku. Najczęściej były to jaja gotowane na twardo, ale zdarzało się, że któryś z nas wymienił je w kuchni na świeże i wtedy był ambaras, bo Jerzy kładąc się do snu zgniatał je na miazgę. My mieliśmy z tego labę a on musiał prać prześcieradło i poszwę. Potem już, gdy do kolacji podano jaja, Fiury każdorazowo sprawdzał przed snem czy ktoś mu ich znów nie podrzucił.
__________________________________________________________________________________________  
  * haubica – działo kalibru 75 mm wzwyż o małej prędkości początkowej pocisku
** dyon - dywizjon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz