Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

29 maja 2020

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #10

SANTA CRUZ I MONTEREY

Kwiecień 2015


          Bezchmurnie, plus 25 stopni. W planie jednodniowy wypad z Walnut Creek przez San Jose do Santa Cruz (vide mapa: PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #8). Tutaj jest odbudowany po trzęsieniu ziemi kościół i skromny budynek misji Franciszkanów. Od południa przez Monterey, Santa Cruz, San Francisco i dalej na północ obecnej Kalifornii zaczęła się ekspansja hiszpańskiego kościoła i w końcu XVIII wieku skolonizowano cały kraj należący wcześniej do Indian. Amerykanie potem wywalczyli go od Meksyku. Z pewnością mówiono wtedy głównie po hiszpańsku. Nazwy przetrwały. Ciekawostka: w San Francisco nazwy ulic są głównie właśnie hiszpańskie. Długa ulica Embarcadero biegnąca wzdłuż zatoki ma urzędowy zapis The Embarcadero czyli z angielskim rodzajnikiem. Podobnie jest z nazwami w Santa Cruz. Miasteczko spokojne, nieco prowincjonalne, z sympatycznymi kawiarniami i sklepikami, bez autostrady w pobliżu, hałas spotykamy dopiero  na plaży.

Franciszkański kościół.

Z lokalną lady...

Plaża!








Domy w Santa Cruz.


          W drodze do Monterey czyli dalej na południe stanu widzimy pracujących na roli, jakieś uprawy i systemy nawadniające. Rolnictwo opiera się tutaj głównie na meksykańskiej sile roboczej. Monterey zrobiło na nas wrażenie. Można tu posłuchać o pionierach, Hiszpanach, Portugalczykach i Polakach, którzy zakładali pierwsze przetwórnie sardynek. Odnajdujemy bez trudu pomnik Johna Steibecka. Na ulicach jest sporo odniesień w nazwach do słynnego pisarza, który w Monterey tworzył i zyskał światową sławę. Teraz jest to duże, dynamiczne miasto zachęcające do pozostania dłużej z oceaniczną ciepłą bryzą, kawiarniami, oceanarium i możliwością oglądania morskiej fauny w naturze.


W restauracjach sardynki mogą być na różne sposoby.
Przetwórstwo rybne nadal ma się dobrze.


John Steinbeck czyli legenda tego miasta.

Jedna z licznych knajp.

Kormorany, prawie jak te na Mazurach, sygnalizują obfitość ryb.

Passiflora/męczennica.

Kto wie, może od Japonni coś dmuchnąć...

Golf!

Przyoceaniczne oczka wodne..

          Dalej jedziemy słynną "17 Mile Drive", która biegnie przez przez przyoceaniczny chroniony park, więc kasują 10 USD od auta. Co kilkaset metrów sa wygodne parkingi gdzie mozna zrobić piknik. Właśnie od warzących zupę Chińczyków zaleciał ostry zapach przypraw. W tymże parku nad oceanem mieszkaja milionerzy (aktorzy, reżyserzy, prezesi czegoś tam itd.) w okazałych rezydencjach zamaskowanych cyprysami, zazwyczaj z ogromnymi polami golfowymi i boiskami do tenisa. Przy końcu tej pieknej drogi przy brzegu rośnie samotny cyprys na skale.  Ma około 250 lat, więc jest pieczołowicie chroniony.

Takie rezydencje mozemy oglądać tylko z daleka.


Słynny cyprys opisywany w przewodnikach.


Niedaleko tego słynnego cyprysa droga wije się wzdłuż wzgórz a przy niej różnego kalibru rezydencje.

Marek Mars

25 maja 2020

ZYGMUNT SIUDAK

Z cyklu artyleryjskich wspomnień
Osiągnięcia i kariery absolwentów 40 promocji WSOWRiArt.





Pułkownik 
Zygmunt SIUDAK




      Urodzony 1 stycznia 1952 roku w Szczecinku Zygmunt Siudak, to syn artylerzysty, który z 1 Dywizją Piechoty im. T. Kościuszki, przeszedł szlak bojowy od Lenino aż do Berlina. 

Chciał studiować w Toruniu ale … astronomie. Przyszły artylerzysta sam złożył nawet teleskop i prowadził obserwacje dotyczące aktywności Słońca.

Karierę podchorążego Zygmunt Siudak zaczął w 1969 roku w drugiej baterii pierwszego dywizjonu WSOWRiArt, którego dowódcą był ppłk. Włodzimierz Laryś, a skończył w 83 plutonie, w drugim dywizjonie ppłk Aleksandra Widomskiego. W dziejach szkoły zapisał się przede wszystkim jako znakomity zawodnik piłki ręcznej (m.in. brał udział w 1973 roku w I Spartakiadzie Sportowej Akademii i Wyższych Szkół Wojskowych w Dęblinie).  

Po promocji podporucznik Zygmunt Siudak został skierowany do 113 pułku artylerii (113 pa) w Kostrzynie nad Odrą, wchodzący w skład 5 Dywizji Pancernej (5 DPanc.). Pełni tam służbę aż do 1981 roku  jako dowódca plutonu ogniowego, dowódca baterii, dowódca baterii dowodzenia pułku oraz szef sztabu dywizjonu haubic. W roku tym skończył z wyróżnieniem Wyższy Kurs Doskonalenia Oficerów (WKDO) w Toruniu i bez egzaminów został skierowany na studia do Akademii Sztabu Generalnego w Warszawie, którą ukończył w 1984 roku i wrócił do 5 DPanc. w Gubinie na stanowisko zastępcy szefa artylerii.

W sierpniu 1984 roku został skierowany do 91 pułku artylerii przeciwpancernej w Gnieźnie na dowódcę 1 dywizjonu artylerii 85 mm armat, a w grudniu 1984 roku był już szefem sztabu – zastępcą dowódcy pułku tej jednostki. Stanowisko to piastował przez 7 lat. Jako major, szef sztabu pułku, został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. W 1991 roku został dowódcą 22 pułku artylerii, którym dowodził w latach 1991 - 1995. W 1994 roku ukończył studia podyplomowe z zarządzania i informatyki na Wydziale Informatyki i Zarządzania Politechniki Wrocławskiej. W 1994 roku jako dowódca pułku brał udział w uroczystościach 50 rocznicy bitwy pod Monte Casino.

W latach 1995 - 1998 był szefem artylerii 1 Dywizji Zmechanizowanej w Legionowie. W tym czasie odbył kurs języka angielskiego i praktykę językową w Northampton w Anglii. W lipcu 1998 roku został wyznaczony  na stanowisko starszego specjalisty w Zarządzie Operacyjno – Strategicznym Sztabu Generalnego WP,  a następnie w Generalnym Zarządzie Operacyjnym P-3 SG WP. 

W październiku 2000 roku został oddelegowany do pełnienia służby w składzie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w tymczasowych siłach ONZ w Libanie (UNIFIL) na stanowisko zastępcy dowódcy kontyngentu-szefa sztabu batalionu z pozostawieniem na ostatnio zajmowanym stanowisku w kraju. 

W kwietniu 2001 roku został wyznaczony na stanowisko dowódcy kontyngentu.
Po powrocie z Libanu (w 2002 roku) wrócił do Generalnego Zarządu Operacyjnego-P-3 SG WP, gdzie został wyznaczony na stanowisko szefa Oddziału Gotowości Bojowej i Mobilizacyjnej w Generalnym Zarządzie Operacyjnym-P3 SG WP. 

Służbę wojskową zakończył w maju 2004 roku.  

Jeszcze w 2004 roku skończył studia podyplomowe na kierunku Zarządzanie Kryzysowe w Instytucie Nauk Humanistycznych Akademii Obrony Narodowej, a w lipcu 2005 roku podjął pracę w Dowództwie Wojsk Lądowych. W latach 2007-2012 pracował na stanowisku starszego specjalisty w Departamencie Strategi i Planowania Obronnego MON. 

W lutym 2013 roku objął stanowisko kierownika Inspektoratu Spraw Obronnych w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH), a w 2014 roku został jednocześnie pełnomocnikiem rektora AGH ds. ochrony informacji niejawnych i w 2020 roku nadal pełnił te obowiązki.  

W 2018 roku został prezesem Koła nr 33 Stowarzyszenia Kombatantów Misji Pokojowych ONZ w Krakowie. 

Pasja: turystyka.

Rodzina: żona, syn i córka.

21 maja 2020

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #9

STAWY KOŁO RACIBORZA I PONIEMIECKIE PAŁACE NA ZACHODNIM BRZEGU ODRY


Maj 2020

Zatem, dzieje się teraz. Odpoczywamy trochę od Kalifornii. Wykorzystujemy sytuację, że można podróżować w odludne miejsca i naszym podrózniczym łupem padają rezerwaty ptactwa w dolinie Odry na stawach Wielikąt i Łężczok oraz właśnie pałace i ich otoczenie. Cóż, o tej poniemieckiej spuściźnie możemy tylko powiedzieć "Sic transit gloria mundi" czyli ...i tak przemija chwała tego świata...



WIELIKĄT I ŁĘŻCZOK

Te dwa zespoły pocysterskich stawów leżą w dolinie Odry. Jako stawy rybne wykorzystywane były od wieków. Ten pierwszy jest eksploatowany przez gospodarstwo rybackie a drugi jest nawet ptasim rezerwatem.









 ŁUBOWICE

To miejsce upodobał sobie niemiecki poeta romantyk Joseph von Eichendorff. Napisał w Łubowicach gros swoich utworów. Tutaj się urodził. Ruiny pałacu są w małej wiosce na wysokim brzegu Odry. Do samej rzeki prowadzi nawet romantyczna ścieżka. Poeta jest ważną postacią w kulturze niemieckiej. W związku z tym strona niemiecka i polskie władze samorządowe przyczyniły się do uporządkowania tego miejsca. Powstała izba pamięci poety, odbywają się tam okolicznościowe  spotkania kulturoznawców polskich i niemieckich a także recytacje i koncerty. W tym roku, wiadomo, wszystko odwołane. Jak słyszeliśmy od mieszkańców, przyjeżdżało tutaj sporo turystów z Niemiec. 


Aż trudno uwierzyć, że tak wygladał po przebudowie w stylu neoklasycystycznym w 1935 roku....





SŁAWIKÓW

Wielkośc tego eklektycznego pałacu robi wrażenie. Ostatnim właścicielem był Rudolf von Eickstedt do 1945 roku. Potem scenariusz upadku był taki jak w wypadku wiekszości pałaców poniemieckich na tym terenie. Nieco zniszczony przez Armię Czerwoną, potem rozszabrowany został przejęty przez PGR i to stopniowo doprowadziło obiekt do ruiny.


A tak wygladał przed wojną...






STRZYBNIK

O ile w Łubowicach i Sławikowie nie mielismy problemów ze znalezieniem ruin pałaców, to tutaj obiekt wybitnie nie miał szczęścia. Nawet trudno było zrobić zdjęcie, stan opłakany. Ostatni właściciel neoklasycystecznego pałacu i majątku to Fritz von Bischoffshausen-Eickstedt, który opuścił Strzybnik w 1944 roku, a potem przejął to PGR i, co ciekawe, w 1961 roku był nawet odnowiony, ale po zlikwidowaniu PGR w latach 90-tych popadł w opuszczenie i całkowitą ruinę. Więcej szczęścia miała zabytkowa kuźnia i przylegająca doń stajnia. W dobry stanie jest też duży spichlerz. Jakaś firma go wykorzystuje i odnowiła nawet dach na wzór oryginalnego. Pozostał też budynek dla pracowników folwarku, teraz zamieszkały.









Marek Mars

BIESZCZADZKA BOGINI


Z pamiętników podchorążych
 
           W latach siedemdziesiątych XX wieku Bieszczady stały się niesłychanie modnym kierunkiem wypraw młodych ludzi. Podchorążowie którym nie żałowano poligonów (czytaj świeżego powietrza - latem czy zimą), jak tylko mieli wolne wakacyjne miesiące też kierowali się w Bieszczady. Taka przynajmniej moda panowała wśród podchorążych WSOWRiArt zrzeszonych w Akademickim Klubie „Waganci”.

            Na wrzesień 1971 roku zaplanowano rajd z Ustrzyk Dolnych do Ustrzyk Górnych. Większość trasy miała odbywać się po asfalcie, a to na wypadek niespodziewanych mokrych dni (wysokie po pas trawy mogły zniechęcić każdego turystę). Słoneczne dni miały być przepustką do zdobywania przydrożnych górskich grzbietów. 

Już od pierwszego dnia spełnił się najgorszy scenariusz wyprawy. Bure chmury wypełnione po brzegi wodą smagały maszerujących krótkimi ale intensywnymi szkwałami. O ognisku można było tylko pomarzyć. Zdecydowano dotrzeć do punktu docelowego (Ustrzyk Górnych) okazyjnym środkiem transportu (czytaj autobusem), zakwaterować się w domkach lub schronisku i jak tylko pogoda się poprawi robić wypady na okoliczne połoniny. 


Podchorąży Juliusz, nieformalny kierownik wyprawy i organizator całego przedsięwzięcia nie był w najlepszym nastroju. Miał przyjechać z zielonookim aniołkiem a był sam. Większość uczestników szybko dobrała się w pary. Jemu został kolega z uczelni i to z nim zakwaterował się w dwuosobowym domku. W domkach były koce i poduszki ale nie było pościeli, którą należało załatwić centralnie czyli, dla wszystkich robiła to jedna osoba. Oczywiście, zadanie jak najbardziej nadające się do załatwienie przez kierownika wyprawy. 


- Szybko załatwiłeś kwaterunek to i pościel uda ci się łatwo pozyskać – koledzy trochę pół żartem, pół serio, ale w końcu namówili kierownika do udania się do murowanego baraku, gdzie można było dostać prześcieradła i powłoczki na poduszki. Obiecywali przy tym, że dostanie za to „kotleta schabowego” z kani (często grzyb ten nazywany jest też „sową”). Pieczony na gołej blasze, ułożonej na cegłach nad ogniskiem, rzeczywiście smakował jak schabowy.  

Kierownikowi wyprawy w zasadzie było wszystko jeno. Od samego początku nic się nie układało. Dziewczyna, którą nie tak dawno poznał, nie przyjechała. Deszcz jeszcze bardziej potęgował trawiące go depresyjne uczucie.

I nagle … w magazynie, wypełnionym po brzegi białą pościelą wyłoniła jak z morskiej piany urzekająca Afrodyta (tak naprawdę miała na imię Zosia). O drobnych rysach i cudownej sylwetce. 

Jednym słowem urzekająca bogini o miodowych oczach, w których czarne węgielki skrzyły się iskierkami radości, a perłowe, równiutkie ząbki zniewalały uśmiechem. 

Kierownik nie musiał nic mówić (ale też i nie mógł wydusić z siebie słowa). Czarnowłose bożyszcze, mające już wcześniej przygotowaną pościel, układało zręcznie na jego wyciągniętych rękach prześcieradła i poszewkami, wyraźnie ciesząc się z jego zakłopotania.

- Jeśli będzie coś brudne czy podarte, to proszę przynieś, wymienię – zabrzmiało jak zaproszenie. 

Tak, to było na pewno zaproszenie – rozbiegane myśli, poparte szalonym biciem serca, sprawiły, że podchorąży Juliusz rozniósł pościel do domków w ekspresowym tempie. Jeszcze szybciej wrócił z powrotem. Nie z reklamacją, ale z konkretną propozycją. Z zaproszeniem na „kotleta schabowego” z „sowy”!

Dziewczyna miała piękne, duże oczy, ale zrobiła jeszcze większe…, ciekawość jednak zwyciężyła!

- Jeszcze godzina i już będę mogła przyjść – widać było, że zaproszenie sprawiło jej ogromną radość.

Przy ognisku bawiła się tak dobrze, że przegapiła ostatni autobus (a może celowo, bo przecież zbytnio z tego powodu nie rozpaczała). Szalał też kierownik wycieczki, który nagle przeobraził się w tryskającego humorem młodzieńca! Każda piosenka grana przez niego na gitarze była tylko dla niej. Wszystko było dla niej: najsmaczniejsze kąski z „sowy”, pieczony na blasze chleb, rumiane kiełbaski … Wieczorem byli już nierozłączni, cały czas trzymali się za ręce. W nocy spali w jednym śpiworze.

Kolega, z którym podchorąży Juliusz mieszkał w domku starał się jak najdłużej utrzymywać ognisko, ale drewna w końcu zabrakło. Zachmurzone niebo nie pozwalało też na liczenie gwiazd. Dlatego na drugi dzień nie wytrzymał:

- Jak tak mogłeś, cała noc przez ciebie nie spałem - widać było, że kolega nie ukrywał złości.
- Ty nie spałeś? To ja całą noc byłem zajęty. Dlaczego nie spałeś, wydawało mi się, że słyszałem chrapanie?
- Udawałem, przecież ta dziewczyna cały czas chichotała!
- …. ale cichutko, z radości!
- Ale też krzyczeliście! I to kilka razy!
- Z uniesienia, nie jest tak łatwo po cichu przeżywać, rozumiesz … ale jak liczyłeś to rzeczywiście nie spałeś. 

Nieprzespana noc nie zrujnowała ani zdrowia, ani urody bieszczadzkiej bogini. Nawet w pracy nie była senna, a raczej wyraźnie podekscytowana. Na kolejną noc już nie została. Musiała jechać do domu. Zostawiła jednak adres. W odpowiedzi na list wysłany przez Juliusza (po powrocie do Torunia), przyszło tylko piękne zdjęcie, gdzie na odwrocie było jakżeż wiele mówiące wyznanie: Nigdy Cię nie zapomnę! 

       Juliusz w Bieszczady wrócił dopiero w październiku 2010 roku. Mimo wysiłków i starań, Zosi nie odnalazł
__________________________________________________________________
 

Bieszczady, po asfalcie, w pelerynach…, ale z humorem! Rok 1973 drużynę prowadzi podchorąży Wojciech Chytrowski, za nim przyszła żona Natasza, ppor. Mieczysław Sikora, z gitarą podporucznik Marian Kasprowiak, ppor. Ryszard Woda i na końcu ppor. Stanisław Zatwarnicki.
 ______________________________________________________________________

No to jeszcze garść foto-wspomnień w ślad za powyższym tematem. 
Wprowadzenie: ekipa jak wyżej, czas - wrzesień 1973 r, miejsce - Bieszczady: