Jacek Tomczak
fragm. z książki pt. 44 pluton
Chwile grozy
na placu Rapackiego
W trakcie czteroletnich studiów w WSOWR i Art. nie uniknęliśmy też sytuacji
niewiarygodnych, chociaż bliższe prawdy byłoby powiedzenie dramatycznych. Ta o której chcę teraz opowiedzieć zakończyła
się szczęśliwie, chociaż nie wiele brakowało, by doszło do katastrofy o nieobliczalnych
skutkach.
Byliśmy na IV
roku studiów a przed sobą mieliśmy egzaminy państwowe m.in .strzelanie z 82 mm moździerzy*. Nasz
pluton wyznaczono do przewozu amunicji. Latem 1973 roku, w którąś słoneczną
sobotę (wówczas wszystkie soboty w kraju były pracujące), otrzymaliśmy zadanie
przetransportowania amunicji do szkoły. Podzielono nas na trzy drużyny:
załadowczą w magazynach garnizonowych na Rudaku**, wyładowczą na terenie szkoły
i transportową. Ja trafiłem do grupy transportowej, którą dowodził Łysy. Do
dyspozycji przydzielono nam pięć zisów, którymi mieliśmy zwieźć granaty
moździerzowe.
Sobota nie
sprzyjała takiej pracy, bo wiązało to się z wyjściem na przepustki, toteż
chcieliśmy jak najszybciej uporać się z transportem. Załadunek skrzyń, to w
miarę bezpieczne zajęcie, jedynie nadwyrężające siły. I pewnie to wszystko
złożyło się na pomysł, by do maksimum skrócić czas załadunku i transportu.
Pojazdy były bez plandek a skrzynie z amunicją należało obowiązkowo załadować
tylko do poziomu burt skrzyni ładunkowej. Ale taki sposób załadunku wiązał się
z kilkakrotnym wahadłem transportowym. A nam śpieszno było na przepustki. I
wtedy, ktoś wpadł na pomysł, by skrzynie z amunicją załadować o dwa poziomy
wyżej i w ten sposób zaoszczędzić kilka kursów. Wydawało nam się to logiczne. Z
drugiej strony wymagało od kierowców nadzwyczaj ostrożnej jazdy. W innym
przypadku wystające nad poziom burt skrzynie, w każdej chwili mogły by spaść na
ziemię, a wtedy…lepiej nie myśleć. I szkoda, że nikt wówczas o tym nie pomyślał!
Załadowane ponad normę wozy ruszyły w kierunku szkoły.
Dochodziła 14., gdy kolumna ciężarówek zbliżała się do placu Rapackiego.
Popularny ,,Rapak’’ to centralny punkt Torunia, przy którym znajdowała się
wówczas siedziba władz miasta (obecnie marszałka województwa), Teatr im.
Horzycy i popularny hotel. Był to czas, gdy dziesiątki ludzi zmierzały po pracy
do domów, a drugie tyle oczekiwało na przystankach komunikacji miejskiej.
Jechałem w kabinie czwartego w kolejności samochodu. Podjechaliśmy do świateł
sygnalizatora ulicznego na głównym skrzyżowaniu. Pierwsze dwie ciężarówki
przejechały przez skrzyżowanie bez kłopotów. Kierowca trzeciego wozu już nie
zdążył, raptownie zahamował. I wówczas…
Jak w zwolnionym
filmie, widzę jeszcze dziś spadającą z ciężarówki na bruk amunicję. Z rozbitych
skrzyń potoczyły się po jezdni granaty moździerzowe. Jedne utkwiły na
torowiskach tramwajowych, inne przy krawężniku. Zasłoniłem odruchowo twarz
rękoma. Wiedziałem, że istniało duże prawdopodobieństwo uzbrojenia się
zapalników, bowiem amunicja spadła z dużej wysokości. W każdej chwili mógł
nastąpić wybuch. Z tych dramatycznych rozważań wyrwał mnie donośny głos Łysego.
- Z samochodów k… - krzyknął.
Witek nigdy nie przeklinał ale w tak ekstremalnej sytuacji nie
było miejsca na konwenanse. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, co by było,
gdyby zadziałał chociaż jeden zapalnik!
- Zbierać mi to wszystko i to szybko – rozkazał. Sam dał
przykład usuwając granaty oraz fragmenty skrzyń z jezdni.
Myślę, że uprzątając, wówczas jezdnię modliliśmy się do
Wszechmogącego, by żaden granat nie eksplodował w ręku. W ciągu kilku minut po
całym zdarzeniu nie było śladu. Tylko nieliczni przechodnie zorientowali się w
powadze sytuacji, jaka miała miejsce chwilę wcześniej na ,,Rapaku’’. My zaś, po
uprzątnięciu pl. Rapackiego, odjechaliśmy w kierunku szkoły.
Na rozmyślania przyszedł czas dopiero później. Niektórym z
nas odechciało się nawet tego dnia wyjścia na przepustkę. Mieliśmy bowiem
świadomość do jakiej tragedii mogła by doprowadzić nieprzemyślana decyzja
przeładowania pojazdów. Obawy o uzbrojonej amunicji pozostały jednak do końca,
bowiem później, podczas strzelań z moździerzy dochodziło do zabawnych sytuacji.
Po komendzie ,,wystrzał” i informacji przez radiostację od oficera ogniowego
ppor. Michała Kryna, że pocisk ,,koziołkuje’’, wszyscy jak jeden mąż padaliśmy
na ziemię, by ewentualnie zminimalizować skutki przedwczesnego wybuchu pocisku.
Tor lotu granatów moździerzowych przebiegał, bowiem nad naszymi głowami.
Wzbudziło to z jednej strony zdziwienie, z drugiej zaś oburzenie prowadzącego strzelanie
płk Zbigniewa Łuczyńskiego.
- Panowie podchorążowie, co za wstyd. Przecież już niedługo
będziecie oficerami. Co wy wyczyniacie? – dziwił się pułkownik.
- Proszę natychmiast powstać z ziemi i zaprzestać tego
cyrku! – napominał.
Gdyby wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się wcześniej na
placu Rapackiego, zapewne wstrzymałby strzelania z tej partii amunicji. Ale ani
on, ani nikt inny, o tej historii nigdy się nie dowiedzieli.
Nieco inny
przypadek, ale też mogący mieć poważne konsekwencje, wydarzył się podczas
strzelań z haubic. Przez roztargnienie amunicyjnego oddano strzał na pełnym,
ładunku zamiast na ładunku pierwszym. Dowódcą działa był wówczas Andrzej
Łętkowski a jego obsługę stanowili podchorążowie.
I tu parę słów
wyjaśnienia. Do 122 mm haubic używana była amunicja dzielona, czyli działo
ładowano najpierw pociskiem, potem dodawano łuskę z odpowiednim ładunkiem
prochu. W zależności od ładunku należało ująć lub dołożyć woreczki z prochem.
Standardowo w łusce był pełny ładunek prochu, więc amunicyjny powinien ująć
proch. Nie uczynił tego i oddano strzał na ładunku pełnym. Pocisk poleciał więc
dalej, niż przekazano to w komendzie strzelającego. Doświadczony wykładowca,
który był odpowiedzialny za strzelania po odrzucie działa zorientował się, że
coś poszło nie tak. Spojrzał na mapę i przywołał Andrzeja.
- Walnęliście w nasyp kolejowy podchorąży – powiedział
zdenerwowany. Wsiadł do gazika i pomknął w kierunku pola ognia.
W tym czasie przez poligon przebiegała jednotorowa linia
kolejowa, po której kursowały pociągi osobowe. Pułkownik długo nie musiał
szukać. Po chwili poniżej nasypu odnalazł niewielki lej po pocisku. Znów
dopisało nam szczęście. Mniej szczęścia mieli za to koledzy z pechowego
działonu, bo upłynęło sporo czasu zanim wykładowca zmienił im oceny z
przedmiotu zwanego działoczyny.
__________________________________________________________________________________________________________________
* moździerz – rodzaj prostego działa strzelającego
stromotorowo
** Rudak – dzielnica
Torunia
Jacku, Twój pluton był rzeczywiście bombowy! Wtedy byliśmy bardzo młodzi i chociaż pretendowaliśmy do odpowiedzialnego korpusu oficerskiego, to mieliśmy często pstro w głowie. Najważniejsze, że finał tego igrania z amunicja był niewybuchowy.
OdpowiedzUsuńO Boże, trzy ćwierci od śmierci.....
OdpowiedzUsuń