Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

07 kwietnia 2020

Z PAMIĘTNIKA PODCHORĄŻEGO 40 PROMOCJI


Jacek Tomczak                                                                     
fragm. z książki pt. 44 pluton
                                       
Chwile grozy na placu Rapackiego



W trakcie czteroletnich studiów w WSOWR  i Art. nie uniknęliśmy też sytuacji niewiarygodnych, chociaż bliższe prawdy byłoby powiedzenie dramatycznych.  Ta o której chcę teraz opowiedzieć zakończyła się szczęśliwie, chociaż nie wiele brakowało, by doszło do katastrofy o nieobliczalnych skutkach.

Byliśmy na IV roku studiów a przed sobą mieliśmy egzaminy państwowe  m.in .strzelanie z 82 mm moździerzy*. Nasz pluton wyznaczono do przewozu amunicji. Latem 1973 roku, w którąś słoneczną sobotę (wówczas wszystkie soboty w kraju były pracujące), otrzymaliśmy zadanie przetransportowania amunicji do szkoły. Podzielono nas na trzy drużyny: załadowczą w magazynach garnizonowych na Rudaku**, wyładowczą na terenie szkoły i transportową. Ja trafiłem do grupy transportowej, którą dowodził Łysy. Do dyspozycji przydzielono nam pięć zisów, którymi mieliśmy zwieźć granaty moździerzowe.

Sobota nie sprzyjała takiej pracy, bo wiązało to się z wyjściem na przepustki, toteż chcieliśmy jak najszybciej uporać się z transportem. Załadunek skrzyń, to w miarę bezpieczne zajęcie, jedynie nadwyrężające siły. I pewnie to wszystko złożyło się na pomysł, by do maksimum skrócić czas załadunku i transportu. Pojazdy były bez plandek a skrzynie z amunicją należało obowiązkowo załadować tylko do poziomu burt skrzyni ładunkowej. Ale taki sposób załadunku wiązał się z kilkakrotnym wahadłem transportowym. A nam śpieszno było na przepustki. I wtedy, ktoś wpadł na pomysł, by skrzynie z amunicją załadować o dwa poziomy wyżej i w ten sposób zaoszczędzić kilka kursów. Wydawało nam się to logiczne. Z drugiej strony wymagało od kierowców nadzwyczaj ostrożnej jazdy. W innym przypadku wystające nad poziom burt skrzynie, w każdej chwili mogły by spaść na ziemię, a wtedy…lepiej nie myśleć. I szkoda, że nikt wówczas o tym nie pomyślał!

Załadowane ponad normę wozy ruszyły w kierunku szkoły. Dochodziła 14., gdy kolumna ciężarówek zbliżała się do placu Rapackiego. Popularny ,,Rapak’’ to centralny punkt Torunia, przy którym znajdowała się wówczas siedziba władz miasta (obecnie marszałka województwa), Teatr im. Horzycy i popularny hotel. Był to czas, gdy dziesiątki ludzi zmierzały po pracy do domów, a drugie tyle oczekiwało na przystankach komunikacji miejskiej. Jechałem w kabinie czwartego w kolejności samochodu. Podjechaliśmy do świateł sygnalizatora ulicznego na głównym skrzyżowaniu. Pierwsze dwie ciężarówki przejechały przez skrzyżowanie bez kłopotów. Kierowca trzeciego wozu już nie zdążył, raptownie zahamował. I wówczas…

      Jak w zwolnionym filmie, widzę jeszcze dziś spadającą z ciężarówki na bruk amunicję. Z rozbitych skrzyń potoczyły się po jezdni granaty moździerzowe. Jedne utkwiły na torowiskach tramwajowych, inne przy krawężniku. Zasłoniłem odruchowo twarz rękoma. Wiedziałem, że istniało duże prawdopodobieństwo uzbrojenia się zapalników, bowiem amunicja spadła z dużej wysokości. W każdej chwili mógł nastąpić wybuch. Z tych dramatycznych rozważań wyrwał mnie donośny głos Łysego.

- Z samochodów k… - krzyknął.

Witek nigdy nie przeklinał ale w tak ekstremalnej sytuacji nie było miejsca na konwenanse. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, co by było, gdyby zadziałał chociaż jeden zapalnik!

- Zbierać mi to wszystko i to szybko – rozkazał. Sam dał przykład usuwając granaty oraz fragmenty skrzyń z jezdni.

Myślę, że uprzątając, wówczas jezdnię modliliśmy się do Wszechmogącego, by żaden granat nie eksplodował w ręku. W ciągu kilku minut po całym zdarzeniu nie było śladu. Tylko nieliczni przechodnie zorientowali się w powadze sytuacji, jaka miała miejsce chwilę wcześniej na ,,Rapaku’’. My zaś, po uprzątnięciu pl. Rapackiego, odjechaliśmy w kierunku szkoły.

Na rozmyślania przyszedł czas dopiero później. Niektórym z nas odechciało się nawet tego dnia wyjścia na przepustkę. Mieliśmy bowiem świadomość do jakiej tragedii mogła by doprowadzić nieprzemyślana decyzja przeładowania pojazdów. Obawy o uzbrojonej amunicji pozostały jednak do końca, bowiem później, podczas strzelań z moździerzy dochodziło do zabawnych sytuacji. Po komendzie ,,wystrzał” i informacji przez radiostację od oficera ogniowego ppor. Michała Kryna, że pocisk ,,koziołkuje’’, wszyscy jak jeden mąż padaliśmy na ziemię, by ewentualnie zminimalizować skutki przedwczesnego wybuchu pocisku. Tor lotu granatów moździerzowych przebiegał, bowiem nad naszymi głowami. Wzbudziło to z jednej strony zdziwienie, z drugiej zaś oburzenie prowadzącego strzelanie płk Zbigniewa Łuczyńskiego.

- Panowie podchorążowie, co za wstyd. Przecież już niedługo będziecie oficerami. Co wy wyczyniacie? – dziwił się pułkownik.
- Proszę natychmiast powstać z ziemi i zaprzestać tego cyrku! – napominał.

Gdyby wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się wcześniej na placu Rapackiego, zapewne wstrzymałby strzelania z tej partii amunicji. Ale ani on, ani nikt inny, o tej historii nigdy się nie dowiedzieli.

Nieco inny przypadek, ale też mogący mieć poważne konsekwencje, wydarzył się podczas strzelań z haubic. Przez roztargnienie amunicyjnego oddano strzał na pełnym, ładunku zamiast na ładunku pierwszym. Dowódcą działa był wówczas Andrzej Łętkowski a jego obsługę stanowili podchorążowie.

I tu parę słów wyjaśnienia. Do 122 mm haubic używana była amunicja dzielona, czyli działo ładowano najpierw pociskiem, potem dodawano łuskę z odpowiednim ładunkiem prochu. W zależności od ładunku należało ująć lub dołożyć woreczki z prochem. Standardowo w łusce był pełny ładunek prochu, więc amunicyjny powinien ująć proch. Nie uczynił tego i oddano strzał na ładunku pełnym. Pocisk poleciał więc dalej, niż przekazano to w komendzie strzelającego. Doświadczony wykładowca, który był odpowiedzialny za strzelania po odrzucie działa zorientował się, że coś poszło nie tak. Spojrzał na mapę i przywołał Andrzeja.

- Walnęliście w nasyp kolejowy podchorąży – powiedział zdenerwowany. Wsiadł do gazika i pomknął w kierunku pola ognia.

W tym czasie przez poligon przebiegała jednotorowa linia kolejowa, po której kursowały pociągi osobowe. Pułkownik długo nie musiał szukać. Po chwili poniżej nasypu odnalazł niewielki lej po pocisku. Znów dopisało nam szczęście. Mniej szczęścia mieli za to koledzy z pechowego działonu, bo upłynęło sporo czasu zanim wykładowca zmienił im oceny z przedmiotu zwanego działoczyny.


__________________________________________________________________________________________________________________
* moździerz – rodzaj prostego działa strzelającego stromotorowo
** Rudak – dzielnica Torunia    

2 komentarze:

  1. Jacku, Twój pluton był rzeczywiście bombowy! Wtedy byliśmy bardzo młodzi i chociaż pretendowaliśmy do odpowiedzialnego korpusu oficerskiego, to mieliśmy często pstro w głowie. Najważniejsze, że finał tego igrania z amunicja był niewybuchowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże, trzy ćwierci od śmierci.....

    OdpowiedzUsuń