Liczba wyświetleń

Szukaj na tym blogu

21 sierpnia 2020

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ #15

 DOLINA ŚMIERCI

Maj 2015

          Trzy kalifornijskie parki narodowe za nami. Kontynuujemy objazd pasma Sierra Nevada od południa. Wjeżdżamy na autostradę stanową nr 99 w kierunku Los Angeles czyli na południe. Szukamy noclegu. Nie takie to proste. Przez kilkadziesiąt mil nie ma nic. Tutaj normą są skupiska co kilkadziesiąt mil. Wtedy masz wszystko: sklepy, motele, bary etc. Zakotwiczyliśmy w Bakersfield. Rano ruszamy przez Mojave. Większość pustyni zajmują poligony wojskowe, obserwatoria astronomiczne, kopalnie minerałów i obszary chronione.

Długi przejazd przez pustynię:




Produkcja energii elektrycznej.
 


Po zjeździe z autostrady w kierunku Death Vallley już tylko taka droga.

Osypujące się kolorowe skały.

Przerwa na posiłek. "Chłodzimy" silnik chryslera...

          Wreszcie Death Valley. Wjeżdzając do parku w Furnace Creek (centrum tyrystyczne i siedziba władz parku) otrzymujemy od strażników mapę ze wszystkimi potrzebnymi informacjami. To w zupełności wystarcza dla turysty amatora. W innych parkach jest podobnie. A na pustyni rzeczywiście - martwota, kruki, piasek, solanka wybijająca z dna dawnych słonych jezior, pozostałości wytwórni boraksu, jakieś marne kaktusy, ale widoki urzekające. Do wieczora zdążamy przejść przez Golden Canyon (wielka skała zwana Katedrą na końcu ścieżki) oraz przejechać autem jednokierunkową Artist's Palette - cóż za gra  kolorów! Ciągle nie mogę przyzwyczaić się do odległości tutaj, więc pędzimy jeszcze na Dantes Point, ale przegrywamy z czasem, bo słońce już zachodzi. Mieliśmy nocować na granicy stanów, ale już w Nevadzie, bo tam taniej, ale już za późno, więc wybieramy jedno z dwóch miejsc na olbrzymim pustkowiu. Wieczorem oglądamy gwiazdy. Niebo granatowe, brak łun świateł miast, po prostu więcej widzimy.
          Wieki temu obecny teren USA zamieszkiwali Indianie, również tutaj. Plemię z Doliny Śmierci nazywa się Timbisha. Mają tutaj do dziś swoje rancho i jako obywatele amerykańscy z pomocą rządu federalnego gospodarują po swojemu. Pracowali przy nieczynnej już kopalni boraksu. Byli tutaj też Chińczycy z San Francisco. Boraks do dzisiaj jest cennym minerałem. Ta sól sodowa kwasu borowego ma szereg zastosowań do produkcji szkła, ceramiki, wybielaczy etc. Zatem, była tutaj kopalnia i szereg urządzeń uzdatniających. Boraks wywożono stąd na wozach ciągnionych przez muły. Nie było łatwo, bo trzeba było jeszcze przebyć pustynię Mojave (nazwa plemienia Indian) aby dotrzeć do cywilizacji... 

Tą ścieżką szliśmy w 40-stopniowym upale do "Katedry".

Artist's Palette to jednokierunkowa pętla autem circa 5 km (można też pieszo, wtedy są skróty) z postojami w najciekawszych miejscach. Kolorowe skały i osuwiska robią oszałamiające wrażenie. Chyba jest tam cała tablica Mendelejewa!
 



W takich zagłębieniach terenu występuje skąpa roślinność.

          Mamy niedosyt. Oglądamy jeszcze zamek Scotty'ego w północnej części pustyni, którego początek datuje się na 1922 rok. Skubaniec, myślimy sobie, znalazł tam wodę i zbudował sobie niezłe odosobnienie. Jest dwupiętrowa willa z "elementami zamku" niedaleko granicy z Nevadą. Walter E. Scott był słynnym hochsztaplerem, wpuścił w maliny biznesmena Johnsona, że tu jest złoto. Inwestycja spaliła na panewce i Johnson został z tą posiadłością na pustyni. Teraz jest własnością parku i stanowi atrakcję turystyczną. Nawet można przenocować.   
          Niedaleko zobaczyliśmy krater wulkanu, do którego oczywiście zdążamy jeszcze i ruszamy w długą drogę żeby zatankować, wskaźnik paliwa szaleje, nie wiemy ile mamy paliwa, na zewnątrz około 40 stopni, więc nie ryzykujemy i pędzimy na zachód czyli uciekamy z pustyni do pierwszej lepszej oazy z paliwem...

Jak na zamek przystało jest nawet wieża.


Trochę jakby meksykańskiego kiczu...


Górka z widokiem na rancho.

Maszyneria do pompowania wody.


Krater wulkanu Ubehebe.


Roślinność w solankach - dawnych jeziorach.

Zabytki techniki z czasów kiedy pozyskiwano stąd różne minerały.


Chińczycy pracują w kopalni odkrywkowej boraksu (plansza z muzeum na wolnym powietrzu).


Ładunek z boraksem ciągniony przez zespół 20 mułów.

A nawet dwie wieże...

Ula na krawędzi wulkanu ...i radości!

Mała burza piaskowa.

Jedno z bogatszych skupisk kaktusowatych w sercu tego pieca.

Wyjeżdżając z pustyni widzimy z oddali najwyższy szczyt Sierra Nevada
Mount Whitney 4418 m npm.

Cdn.

Marek Mars

2 komentarze:

  1. Zadziwiające, jak kolorowa może być natura przy takim „niedostatku” roślinności i w dodatku, w kontekście nazwy Dolina Śmierci :-). Ciśnie mi się do uszu piosenka zespołu 2+1 "California mon amour" ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała wycieczka po mniej znanych zakątkach Kalifornii. Pozdrawiam i życzę dalszych tak interesujących podróży ... ;-)

    OdpowiedzUsuń